W kwietniu 1941 r. minęło pięć miesięcy, od kiedy lotnicy z Dywizjonów Bombowych 304 i 305 szkolili się w lotach na Wellingtonach na lotnisku w Syerston w hrabstwie Nottingham. Wszyscy rwali się do walki, a tymczasem szkoleniom nie było końca. Kielich goryczy przelał się już miesiąc wcześniej, gdy ich koledzy z Dywizjonu 300 zbombardowali Berlin, a oni wciąż się szkolili, szkolili i odbywali niekończące się loty treningowe. O swoją bojową absencję oskarżali W/Cdr Jamesa Drysdale, brytyjskiego doradcę polskiego dowódcy dywizjonu, teraz z pewnością najbardziej nielubianego człowieka w dywizjonie, który wciąż uważał nieustraszonych polskich awiatorów za niegotowych do wykonywania operacji bojowych. Kto wie, może właśnie ten nadmierny entuzjazm, tę chęć do lotu nad Niemcy choćby i na „wrotach od stodoły”, uważał Drysdale za dowód nieprzygotowania jego podopiecznych do dania Niemcom łupnia.