Był wiosenny wieczór roku 1412. Brokowska gospoda jak zwykle gościła sporą gromadę miejscowych i przyjezdnych biesiadników. Kilku piwoszy przysłuchiwało się opowieściom wojaka, który właśnie przybył z północy Mazowsza i prawił o swych przewagach w licznych bojach. Ludzie zawsze byli ciekawi wieści ze świata, a szczególnie, gdy ktoś, tak jak ten wojak sypał groszem, nie żałując słuchaczom piwa. Te zaś, cokolwiek cienkie, gospodarz co chwila donosił i lał w gliniane stągiewki, pieniąc je nad miarę. Z chęcią przyjmował każdą monetę, ale baczył spod swego kaptura, aby wyposażony w kord i nóż żołnierz, z rubasznego pijaka samochwały nie przeistoczył się w demolującego otoczenie rozrabiakę – jak to często z żołnierzami bywało. Karczmarz był każdemu ludzki, uprzejmy i dogodny, ale wiedział, że w podchmielonych łbach, przeróżne fantazje się roją.