Szkocki globtroter, a po trochu i awanturnik William Lithgow, wracając ze swej kolejnej, tym razem afrykańskiej wyprawy zahaczył w roku 1616 o Wiedeń, a nasłuchawszy się barwnych opowieści o ludach zamieszkujących obszary pomiędzy Morzami Kaspijskim i Czarnym zapragnął i tam się zapuścić. Przedsionkiem do tych krain były Bałkany, jak szybko się przekonał obszar nie zawsze gościnny, a nawet niebezpieczny. Jego wrażenia z bałkańskiej eskapady raczej zniechęcały do odwiedzin tego zakątka Europy, a wisienką na torcie niefortunnej wyprawy były wydarzenia w Mołdawii. Został tam obrabowany przez bandę opryszków, którzy uwolnili Szkota m.in. od sześćdziesięciu węgierskich dukatów, po czym prawie nagiego przywiązali do dębu, litościwie pozostawiając nieszczęśnikowi koszulę dla okrycia przyrodzonych człowiekowi wstydliwych członków. Po bezsennej, wypełnionej wsłuchiwaniem się w wycie wilków i ryki niedźwiedzi nocy, rankiem znaleźli go pasterze, nakarmili i dali jakiś przyodziewek. Pechowym podróżnikiem zaopiekował się miejscowy ziemianin, protestant, który wraz z możnymi sąsiadami starał się wynagrodzić wojażerowi doznane przykrości.
Ta przygoda zadecydowała o zmianie planów podróży i podjęciu decyzji o powrocie do kraju. Najłatwiej było wrócić przez Konstantynopol, ale Mr William miał po dziurki w nosie kontaktów z tureckimi urzędnikami dowolnego szczebla, którzy widząc w każdym przybyszu z Zachodu szpiega, czekali z niecierpliwością, by wtrącić nieboraka pod byle pretekstem do lochu. Nowo poznani mołdawscy przyjaciele zaznajomili Szkota z polskim szlachcicem, który właśnie wracał do swej ojczyzny. Stamtąd Lithgow mógł wrócić na Wyspy przez Gdańsk, czyli jeden z największych ówczesnych portów świata, a po drodze poznać kolejne, jak przysięgali szlachetni Mołdawianie, znacznie bardziej niż ich własna cywilizowane krainy.
ECHA BRYTYJSKICH NIEPOKOJÓW cała opowieść