Wilcy wyli na zgliszczach dawnych miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki grobowiec. Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą.
Ostanie dwa zdania powieści Ogniem i mieczem oddają prawdę historyczną. Podług najostrożniejszych szacunków, wojny z połowy XVII w. wpędziły do grobu jedną trzecią ludności Rzeczypospolitej, ale są i tacy, co wywodzą, że była to aż połowa. Nasi przodkowie zdołali jednak wykrzesać z siebie sił jeszcze dosyć, by już kilka lat po wypędzeniu Szwedów rozpętać w kraju wojnę domową – a walczono nie na żarty. W bitwie pod Mątwami krew lała się strumieniami, a parolu sobie nie dawano.
Kraj był zbolały, zniszczony, skarb pusty, pieniądz popsuty, rynki miast pozarastały zielskiem, ocalałe świątynie pełne były błota i łajna, a tylko bestie dzikie miały używanie, rozszarpując niepochowane zwłoki. A że kraj słaby przyjaciół nie ma, to państwa sąsiednie chytrze patrzyły, jak na tragedii Rzeczypospolitej zbić fortunę i swe terytoria powiększyć. Jednym słowem – stała ojczyzna na skraju przepaści.