Możliwość zapoznania się z aktami ostatniej woli naszych regionalnych nobilów zawdzięczamy faktowi, że testatorzy troszczyli się, aby spisany (od roku 1726 warunkiem ważności testamentu była jego forma pisana) dokument, miał identyczny „walor”, jak ten „przed aktami grodzkimi uczyniony” i proszą, aby go „w grodzie nurskim oblatować” – tak np. zapisano dosłownie w ostatniej woli Jana Budziszewskiego. Czyniono to, ponieważ tylko takie dokumenty posiadały rękojmię dobrej wiary ksiąg sądowych, a zatem przekonanie, iż to, co w nich zapisano, odpowiada stanowi rzeczywistemu. Spisany testament zanoszono do ksiąg, czyli działającej przy sądzie kancelarii i polecano, aby został dosłownie zapisany w księgach, co nazywano oblatą. Rzecz jasna, przezorny testator mógł zawczasu sam się udać do kancelarii i zażądać, by jego zeznane ustnie dyspozycje spisano w formie oficjalnego dokumentu. Były to jednak przypadki rzadkie, bo podobnie jak dzisiaj, nasi przodkowie zwykli odkładać nieprzyjemne sprawy do chwili ostatniej, a zatem, gdy znaleźli się już na łożu śmierci. Zdarzało się więc często i gęsto, że stosownych dyspozycji złożyć nie zdążyli, pozostawiając swym sukcesorom nielichy, stanowiący zalążek wieloletnich, a nawet wielopokoleniowych sporów ambaras.
