Na przełomie wieków XIX i XX ruch emigracyjny nasilił się tak bardzo, że trudno w regionie o rodzinę, której przynajmniej jeden reprezentant nie znalazł się w Ameryce. Fala ta nie ominęła i Andrzejewa.
W tym samym czasie sytuacja w szkolnictwie w Królestwie Polskim, choć nadal tragiczna, to wprawdzie ślamazarnie, ale zmienia na lepsze. Natomiast w znajdującym się w nie mniej dramatycznym położeniu szpitalnictwie warunki ulegają pogorszeniu. Szpitali nie tylko nie przebywa, ale wiele z nich upada, a pośród nich ten w Sterdyni, o czym donosi ze smutkiem, znany nam już dobrze dr Adam Jarosiński. Obraz pogarsza zachowanie niektórych prawosławnych, a fanatycznych sióstr miłosierdzia, którym przyświeca idea rusyfikowania nie tylko lekarzy i felczerów, ale nawet chorych.
Dobiega końca eskapada dwóch cyklistów, którzy zapragnęli zaznać blasku i ciepła, roztaczanego przez Jego Ekscelencję Ministra. Obcowanie z nieziemską osobistością trwało szczęśliwie króciutko, a później autor kontynuuje swą fascynującą gawędę o codziennych troskach, dramatach, radościach, nadziejach mieszkańców północnych krańców regionu. Niestety, miejscami natrętne, przesadnie pompatyczne propagowanie idei głoszonych przez obóz sanacyjny, przywodzi skojarzenia z peerelowską tromtadracją.
Kto żyw opuszcza Andrzejewo i płynie za ocean, upadł szpital w Sterdyni całe opracowanie