Ostatnio gościliśmy w Brańszczyku, miejscowości położonej na krawędzi brokowskiego wszechświata, a dokładniej na brzegu skorupy żółwia, na której jak powszechnie wiadomo, wzmiankowane uniwersum się lokuje. Dalej nawet o krok się nie ruszymy, bo to świat nieznany, niebezpieczny. W Brańszczyku wskoczyliśmy na prom, który przewiózł nas do Kamieńczyka. W starożytności było to miasto nie mniej od Broku znaczące, a pod względem handlowym nawet wyżej stojące, a to z tej przyczyny, że w porcie miejscowym przeładowywano na statki płynące do Gdańska, zboże spławiane Liwcem, przez licznie zamieszkującą brzegi tej rzeki szaraczkową szlachtę. Biedna była zwykle ta szlachta, typowo podlaska i mazowiecka. W karczmie równo piwo z kmieciami piła i nie widziała sromoty we wchodzeniu w koligacje z miejskimi łykami. Często dzieci swe na służbę do ziemiaństwa zamożniejszego albo do rzemiosła do miasta posyłała. Intrata z fortunki śmiechu była warta, więc kilku asanów w kupę się zbierało i słało swoje korce do Gdańska.
O Kamieńczyku w prasie z lat 1881-1901… i troszkę o znachorach całe opracowanie