Jedno z ostatnich opracowań zaczęliśmy i zakończyliśmy katastrofą, a słusznie ludzie powiadają, że nieszczęścia chodzą stadami, bo naraz obrodziło w następne wypadki i kataklizmy, tak naturalne, jak i te, do których powstania człowiek swą rękę przyłożył.
Dziwnym trafem także tym razem rozpoczynamy naszą podróż w Kamieńczyku. Zaczynamy od powodzi, ale już po roku, czego tamtejszym nieszczęsnym mieszkańcom woda nie zabrała, to strawiła pożoga. Zaraz potem doszła nas wiadomość o pewnym wypadku drogowym, więc ruszyliśmy na sygnale, znaczy się hałasując – niczym emisariusze piekieł – dzwonkiem welocypedu do wioski Nieskórz. Pomimo że przez Czuraj, Kaczkowo, Orło i Biel to ledwie wiorst kilkanaście, to na ratunek było za późno. Jakby nieszczęść było mało, to w Broku na Bugu wywróciła się łódź z pasażerami, którzy powracali do domów z rezurekcji, a w Kosowie wybuchł w nocy pożar.
Miał też miejsce pierwszy przypadek przelotu aparatu latającego nad naszą okolicą. Aparat odbywał lot z Warszawy do Petersburga, ale już pod Ostrowią Mazowiecką wyprawa zakończyła się katastrofą.
W archiwalnej prasie o przeróżnych nękających okolicę katastrofach i wypadkach całe opracowanie